Montag, 26. Dezember 2016

Świąteczno-noworoczny special cz.1

Oczami Ethana:
 No nie dzisiaj jest sylwester, czyli jedyny dzień w roku kiedy można wyjść z bazy i się wyszaleć. Wszyscy nasi znajomi będą się świetnie bawić a ja i Gareth musimy jutro o 11:30 stawić się u kaprala. Jak tylko pomyśle, że wreszcie dostaniemy nowych partnerów, na mojej twarzy pojawia się uśmiech i chociaż na chwilę przestaje myśleć o tej pechowej dacie. Ciekawi mnie co to za jedni, mam nadzieję, że szybko się zestroimy. Nie mam zamiaru tracić kolejnych miesięcy na partnera, z którym i tak nie damy rady współpracować, tylko po to aby dowództwo było zadowolone.
-A ty co taki zamyślony w końcu jest sylwester-powiedział Gareth jednocześnie zawieszając się na moim ramieniu-Dzisiaj idziemy do klubu zresztą, nie możemy pić ale bawić się przecież nam nie zakażą-chytry uśmiech zagościł na naszych twarzach szybko się zrozumieliśmy.
Tak wiem jesteśmy skłóceni, ale sylwester to jedyny czas kiedy nie pozwalamy sobie na sprzeczki i nie przeszkadza nam obecność tego drugiego. Pewnie to dlatego, że jak jeden wykręci jakiś numer to drugi jest jego alibi.

****
Wieczorem:
 -Tylko pamiętajcie baza zostanie zamknięta równo o 3 nad ranem, kto się spóźni będzie spał pod drzwiami, czy wyrażam się jasno?
-Tak jest, kapralu.-silny,spójny głos tym razem nie będzie mówił, że nie słyszał.
-Rozejść się.
Wreszcie te męczarnie się skończyły, ja wiem, że trwa to maks. 5 min., ale mimo wszystko jak robisz to 24/7 to jest bardzo męczące i denerwujące. Nasza "paczka" ruszyła w stronę jednego z klubów, znajduje się na obrzeżach, więc droga powrotna będzie krótka, a na dodatek nie jest bardzo popularny i zachęcający z zewnątrz, czyli nie będzie ścisku. Idealny na szalony wieczór z innymi pilotami.
Gdy weszliśmy do środka zobaczyliśmy długi korytarz z masą czerwonych lampek led i czerwonym dywanem, ale wiecie takim krwistoczerwonym. Na jego końcu znajdowała się wielka sala oświetlona mleczno-białymi lampami,z wysokim sufitem i czarnymi ścianami oraz podłogą. Na przodzie stały 3 stoły bilardowe, za nimi był bar i kilka stolików, na lewo był dość spory parkiet  i oczywiście miejsce dla didżeja. W klubie było już trochę ludzi, grała muzyka, słychać było rozmowy i śmiech. Pare osób od nas poszło grać w bilarda inni na parkiet a my z bratem do baru, w końcu nie wolno to takie wolno, ale nie za dużo.
 Przy barze siedziały dwie dziewczyny mniej więcej w naszym wieku i żywo o czymś dyskutowały. Wymieniliśmy z bratem porozumiewawcze spojrzenia i zaraz po zamówieniu drinków przedstawiliśmy się.
- Witam panie, ja jestem Gareth a to mój brat Ethan.-dziewczyny tylko cicho zachichotały domyślam się, że miały z nas niezła bekę, ale niestety mój brat jest zbyt uparty, żeby odpuścić.-Co takie śliczne dziewczyny jak wy robią w miejscu jak to w dodatku same?!- w tym momencie przybiłem sobie w myślach face palma, ale ku mojemu zdziwieniu odpowiedziały.
.
.
.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka tu Maja,
Wiem, że długo nic nie wstawiałyśmy ale wiecie szkoła, święta  itd.
To jest taki przedsmak specialu, reszty wyczekujcie 30.12 wtedy się bardziej wczujemy w klimat sylwestra. :D

Samstag, 26. November 2016

Rozdział 4

Oczami Garetta:

Przez parę minut patrzyłem się na drzwi mojego pokoju za którymi zniknął Ethan. Nerowowo zaciskałem dłonie w pięści i starałem się odegnać złe myśli. Byłem na siebie wściekły za to że dałem się oszukać bratu i pokazałem mu swoją słabość. Z pewnością niedługo informacja o "rannym mazgaju" rozniesie się po całym oddziale, przez co stanę się gwiadzą wieczoru na dzisiejszej kolacji. Może nawet będą mnie męczyć przez cały tydzień.

-Szlag by to..-mrunkąłem pod nosem i skierowałem spojrzenie w stronę okna. Na zewnatrz szalała wichura, a krople deszczu uderzały w ziemię niczym pociski z Deagle'a.

-Pogoda adekwatna do mojego nastroju..-zachichotałem ironicznie pod nosem, a potem zakryłem twarz dłońmi.

Nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć.

W głowie miałem istną apokalipsę. Najpierw zaskoczyła mnie śmierć rodziców, potem kłótnia z bratem, dodatkowo doszły do tego potyczki z "kolegami" i ta nieszczęsna ręka. Nie miałem zamiaru płakać, zresztą nigdy sobie na to nie pozwalałem, ale zacząłem się poważnie zastanawiać nad opuszczeniem stanowiska i ucieczką w jakieś odludne miejsce. Wcześniej rzadko nachodziła mnie ochota na życie w odosobnieniu, niestety dzisiaj myśli o wyjechaniu natarły na mnie ze zdwojoną siłą. Bo przecież .....czy tak nie byłoby łatwiej? Zero odpowiedzialności za czyjeś zdrowie i zamaratwiania się, żadnych problemów.... po prostu sielskie życie.

-Przestań...-warknąłem żeby rozproszyć głupie rozważania.

-Zacznasz gadać jak potłuczony i dodatkowo rozmawiasz sam ze sobą.-klepnałem się reką w czoło.

-Samotne życie zrobiłoby z ciebie jeszcze gorszego wariata. Gadałbyś do kamyków, albo grał z drzewami w brydża. Ziewnąłem przeciągle po czym stwierdziłem, że długi prysznic dobrze by mi zrobił. Zdjąłem koszulkę i bluzę żeby móc zobaczyc rękę. Była sina w miejcu uderzenia i od czasu treningu jeszcze bardziej spuchła. Kiedy lekko ją wygiąłem od razu przezedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Jak na złość medycy w bazie musieli pojechać do południowego skrzydła żeby leczyć jakąś chorobę wrzodową, która się tam rozprzestrzeniła.

Mogłem liczyć tylko na lód z zamrażalki zeskrobany z jej ścianek. Po prostu cudownie. Ruszyłem w stronę kabiny i nie minęła minuta, a już delektowałem się ciepłem wody słpywającej po moim karku. Tego mi było trzeba.

-Gareth?-usłyszałem czyjś głos dochodzący z głównego pokoju. Mało brakowało a dostałbym zawału bo nikogo się nie spodziewałem, naszczęście w porę zdołałem opanować emocje. Przecież musiałem szybko schować rękę, żeby jeszce bardziej sie nie pogrążyć. Szybko nałożyłem dresowe spodnie i przykryłem rękę ręcznikiem. Tylko tyle rzeczy znalazłem w łazience.

-To ja, Riley. Przyszedłem z Tobą porozmawiać. Gdzie jesteś?

-W łazience. Już wychodzę -odparłem, po czym wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem klamkę. -Przepraszam, chyba przeszkodziłem ci w kąpieli.

-Nic się nie stało i tak miałem kończyć.-skłamałem.

-Niepokoji mnie twoje ostatnie zachowanie. Dlatego tutaj przyszedłem. Dzisiaj nawet nie było cię na śniadaniu. Bardzo schudłeś. Czy coś sie dzieje?

Nerwowo przełknąłem ślinę, ale roześmiałem się sztucznie żeby nie wzbudzić podejżeń.

-Nie, spokojnie. Mówiłem panu, że mam czasami takie dni kiedy czuję się gorzej. Musiałem zjeść coś nieodpowiedniego na wczorajszej kolacji. Mój żołądek jest strasznie wrażliwy.-kolejne kłamstwo.

-Na pewno?-Riley zmrużył oczy.-Nic ci nie leży na sercu?-jego wzrok powędrował na moją rękę okrytą ręcznikiem.

-Wiadomo że trochę przeżywam odejście rodziców, ale proszę się o mnie nie martwić.-powiedziałem żeby odwrócić jego uwagę. Gdyby dowiedział się o moim wypadku zdzieliłby mnie po głowie swoim kijem.

-To wszystko?

-Tak. Naprawdę myśli pan że mam problemy emocjonalne?-spytałem żartobliwie żeby go zmieszać.

-Nie.....-udało mi się dopiąć swego-Po prostu jesteś jedną z najważniejszych osób na ziemi.. ratujesz ludzi....... Jeżeli masz kłopoty też zasługujesz na pomoc.-nerwowo odwrócił głowę w stronę drzwi.

-Dobrze, już cię nie niepokoję. Jak będziesz miał jakikolwiek problem wal śmiało. Wiesz gdzie mnie znaleść.

-Tak, dziękuję.-odparłem wypuszczając powietrze z ulgą. Nareszcie będę mógł przestać udawać.

***

Kiedy Riley zniknął za drzwiami zżuciłem ręcznik z ręki, która powoli zaczęła mi drętwieć. Delikatnie nałożyłem granatowy sweter, żeby nie nadwyrężyć bolącej kończyny. Nastepnie wytarłem włosy i przemyłem twarz. Nie minęła minuta jak zakluczyłem drzwi i szybko ruszyłem w stronę stołówki. Byłem bardzo głodny, dlatego miałem ochotę objeść się do upadłego. Już z korytarza dotarły do mnie nieziemskie zapachy.

-Buurrr.-odezwał się mój brzuch. Na szczęście nie było długiej kolejki, dlatego spokojnie mogłem wybierać dania i kłaść je sobie na tacę. Nałożyłem tak dużo jedzenia, że mało brakowało, a wysypałbym je na podłogę. Finalnie udało mi się dojść do stolika na końcu sali bez szwanku. Na początku zacząłem od opychania się pysznym kurczakiem i brokułami. Pochłonąłem je w dwie minuty. Potem miałem zamiar zjeść fasolkę z warzywami, jednak poczułem na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się nieśpiesznie do tyłu gdzie zobaczyłem mojego brata, patrzył na mnie przeszywającym wzrokiem i nawet nie próbował tego ukryć...



Garett
Ethan
 

Mittwoch, 14. September 2016

Rozdział 3:

Oczami Ethana:
 Był trening walczyłem z Louisem, oczywiście wygrałem, on jest nowicjuszem więc nie miał ze mną szans, no chyba , że byłby wytrenowaną maszyną do zabijania. Nie przejąłem się walką, chciałem myśleć tylko o jutrze, o nowym partnerze. Niestety walka, która odbyła się kilkanaście minut wcześniej przykuła moją uwagę aż za bardzo. Wtedy walczył mój brat, był tak samo dobry jak ja, walczył z najsłabszą osobą tutaj więc powinien skończyć szybciej niż zazwyczaj, a on o mało co nie przegrał. Nie żebym się martwił czy coś, jesteśmy pokłóceni, ale jesteśmy braćmi. Poza tym on jest żołnierzem wyszkolonym do walki z Kajiu, do tego potrzeba wszystkich sił. Nie oszuka mnie, że wszystko gra, przecież widzę. Coś jest nie tak mam wrażenie, że jego ręka go boli i przeszkadza mu. Muszę to sprawdzić, bo nowy partner nie będzie jedynym co mi w głowie siedzi. Nawet mam pomysł jak to zrobić!
-A ty coś taki zamyślony, nie gadaj, że zmieniasz się w tego ciamajdę twojego brata-Od razu poznałem głos moich "kumpli". Odwróciłem się i zobaczyłem całą moją "bandę" śmiejących się cicho pod nosem.
-Nie, jutro mam dostać nowego partnera i po prostu nie mogę się...doczekać-powiedziałem tak żeby nie zauważyli mojego zakłopotania.Odwróciłem się i poszedłem w stronę pokoju.
 Po drodze myślałem o tym co powiedział. Mój brat nie jest słaby, jest denerwujący ale nie słaby. Nie przepadamy teraz za sobą, ale prawda jest taka, że on jest dobrym aktorem . Wiem, że śmierć rodziców wstrząsnęła nim tak samo mocno jak mną i wiem też, że bez niego bym się nie podniósł.
   Szedłem tak przed siebie kiedy zobaczyłem mojego brata przed drzwiami do swojego pokoju, miał drzwi zaraz za moim pokojem idąc od strony sali treningowej.  Mój brat otwierał nasze ciężkie żelazne drzwi lewą ręką. Wiedziałem zawsze robi to prawą. jak tylko zniknął za drzwiami ruszyłem za nim. W ostatnim momencie wsadziłem stopę pomiędzy drzwi a futrynę, blokują je tym samym i wszedłem do jego królestwa.
-Zapukać to nie łaska, nie musisz tu wpadać jak huragan. Czego chcesz?-Od razu powitał mnie swoją radością.
-Nie cieszysz się, że mnie widzisz- uśmiechnąłem się pod nosem
-Nie, czego chcesz?
-Chciałem się tylko zapytać czy ty też dostaniesz nowego partnera?-Musiałem mieć jakiś powód, przecież nie powiem mu wprost co chcę.
-Tak- Widać, że nie chce mnie widzieć
-Wiesz o nich coś?
-Nie, nawet nie pytałem.
-Nadal je trzymasz?-powiedziałem uśmiechając się pod nosem i pokazując na figurki aut i samolotów ,jak byliśmy młodsi często się nimi bawiliśmy ja też mam, pamiętam jak się wymienialiśmy one były naszą formą przekupywania. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł, rzuciłem w stronę jego prawej ręki, tak jak myślałem złapał lewą.
-Co ty wyprawiasz?!- patrzył na mnie jak na wariata
-Czemu ćwiczyłeś skoro masz kontuzję ręki?- spojrzał na mnie lekko zdziwiony- Co myślałeś, że się nie dowiem? Sorry, ale za dobrze cię znam.
-Nie twój interes- prychnął tylko w odpowiedzi
-Wiesz , że mogło ci się od tego pogorszyć. Odbiło ci?! Jesteśmy wszyscy w stanie zagrożenie czy tego chcesz czy nie siedzimy w tym razem, a ty zamiast pomagać jak widzę chcesz nas tylko pozbawić kierowcy?!- wyrzuciłem wszystko na jednym oddechu, ale mi ulżyło
-Przepraszam- bąknął cicho jak już wychodziłem, ale usłyszałem.
Potem poszedłem od razu siebie. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej wszystkim bardzo przepraszam, że krótki. Mam nadzieję, że wam się spodoba, akcja przyśpiesza i już w następnym poście mam nadzieję, że zaczniemy już naprawdę z walką i miłością.
Maja :D


Donnerstag, 11. August 2016

Rozdział 2

Z perspektywy Gareth'a:

-Melduję się kapralu.-powiedziałem zraz po wejściu do gabinetu dowódcy. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać, jednak miałem nadzieję, że nie będziemy dalej drążyć tematu mojej kłótni z bratem.
Bo nie miałem na to siły ani ochoty.
-Usiądź Gareth, mam dla ciebie dobre wieści. Wraz z Ethanem dostaniecie nowych partnerów,  żebyście mogli kontynuować swoją misję.
Odetchnąłem z ulgą wdzięcznie patrząc na pana Herca. W końcu będę mógł dalej walczyć w mojej maszynie. Nie mogłem się doczekać powrotu do zabijania tych potworów.
-Później dostaniecie resztę instrukcji, na razie musicie się zadowolić tymi. Przekaż bratu, że jutro w biurze Raileya macie odebrać pliki i dane na temat potencjalnych pilotów, których wam znajdą.-powiedział.
-Dobrze.-odparłem, chociaż wcale nie chciałem rozmawiać z tym ptasim móżdżkiem.  
-Jest już prawie ósma, więc leć teraz na trening, bo jeszcze się spóźnisz.-dodał patrząc na swój srebrny zegarek.-Mam nadzieję że pomogłem, a teraz muszę wracać do obowiązków....do widzenia.
-Tak jest sir. Do widzenia.-odpowiedziałem po czym szybko ruszyłem w stronę drzwi żeby nie marnować kapralowi jak i sobie więcej czasu.
W końcu musiałem zdążyć do punktu medycznego.
Ręka zaczynała coraz mocniej boleć co nie było dobrym znakiem. Bałem się że przez to będę jeszcze łatwiejszym celem.
Ale równie dobrze mogłem użyć mojej umiejętności ukrywania emocji, do tej pory się sprawdzała. Wystarczyłoby zrobić to samo z bólem fizycznym. Po prostu o nim zapomnieć jakby nie istniał.
Przecież byłem dobrym aktorem.

***

Na salę ćwiczeń ruszyłem bez opatrunku. Jak się okazało, naszego lekarza nie było w gabinecie, dlatego nie dostałem żadnego znieczulenia ani maści. Musiałem uporać się z podwójnie narastającym bólem, który nie ustępował. 
Dodatkowo dzisiaj miał się odbyć sprawdzian umiejętności, którego najbardziej się obawiałem. 

Na początku treningu jak zwykle zaczęliśmy od stu standardowych pompek. Zazwyczaj nie było to dla mnie wielkim wyczynem, jednak teraz czułem jak mięśnie w uszkodzonej ręce mocniej się napinają i pieką z bólu. 
Dlatego musiałem zacisnąć zęby i dalej wykonywać codzienne ćwiczenia. 
Później, na szczęście przeszliśmy do upragnionego biegania. Wtedy moja prawa ręka mogła sobie chwilę odpocząć.
Zrobiliśmy z trzydzieści okrążeń i dwadzieścia szybkich sprintów. 
Wszystko szło jak z płatka. 
Niestety problemy zaczęły się gdy zaczął się kolejny punkt dzisiejszego treningu - walka kijami, czyli sprawdzian. 
-Gareth, zmierzysz się z Joshem.-jeszcze tego brakowało, zazwyczaj dawałem sobie radę nawet z zamkniętymi oczami, jednak teraz nie potrafiłbym nawet pacnąć muchy.

Chwyciłem kij i stanąłem w odpowiedniej pozycji. Kiedy usłyszałem gwizdek od razu ruszyłem do ataku. Uwielbiałem tą część treningu, zawsze byłem w niej dobry. Jednak teraz miałem dodatkową przeszkodę, oprócz przeciwnika pozostawała sprawa ręki. 

Uderzyłem z całej siły w ramię przeciwnika, jednak udało mu się odparować cios. 
Zamachnął się kijem i walnął mnie w kolano. 
Podcięło mnie i upadłem plecami na ziemię. 
-1:0 dla Josha.-słyszałem śmiechy jego kolegów.
Kolejny raz ustawiliśmy się na swoich pozycjach. Nie mogłem przegrać....nie teraz. 

Niebieskooki dosięgnął końcem broni mojego prawego łokcia. 
Strużka potu spłynęła mi po czole, to naprawdę bolało. Odwróciłem głowę w druga stronę żeby żadna z osób na sali nie widziała malujących się na mojej twarzy trwogi i bólu.
Niestety stał tam mój brat, który bacznie mi się przyglądał. Gdy zobaczył moją minę, ściągnął brwi po czym popatrzył na moją rękę. Chyba się domyślił.

Cholera.

Ponownie odwróciłem się w stronę przeciwnika. Szybko machnąłem kijem podcinając mu jedną z nóg.
Ku mojej uciesze upadł. 
Znowu mieliśmy równe szanse. 
-1:1, czyli remis.-trener także zaczął się mną interesować, dlatego uśmiechnąłem się sztucznie, robiąc dobrą minę do złej gry. 

Rozpoczęła się ostatnia runda. 
Uważnie przyglądałem się poczynaniom Josha. Jak na dłoni było widać, że chce wygrać ten pojedynek. Czułem, że jest zdesperowany. 
Ruszył na mnie z dzikim wyrazem twarzy, mierzył w moje udo.
Jednak uniknąłem ciosu i jego kij przeciął powietrze. 
Szybko wykonałem długi krok w jego stronę żeby zmniejszyć dystans, po czym wycelowałem broń w brzuch blondyna. 
Niestety byłem zbyt wolny i to on uderzył mnie w pierś, wcześniej blokując mój cios. 
Zachwiałem się na nogach, ale zdołałem utrzymać równowagę. Chwyciłem kij w jedną, prawą rękę i zacząłem nim dziwnie kręcić, starając się zdezorientować przeciwnika. 
Poskutkowało.
Na chwilę stracił czujność.
Nie marnując okazji ponownie wymierzyłem w brzuch.
Tym razem trafiłem. Josh upadł na kolana.
Wygrałem walkę.
-1:2 dla Garetha. Brawo za piękny pojedynek.-trener podał nam obu ręce.-Teraz kolej Louisa i Ethana. Zapraszam.

Podałem kij chłopakowi który miał walczyć z moim bratem. Poklepałem go po plecach, życząc powodzenia, chociaż i tak wiedziałem, że Ethan wygra. 
Był tak samo wprawiony jak ja.
Jeszcze przed kłótnią razem ze sobą ćwiczyliśmy, obydwoje byliśmy niepokonani. 
-Gareth, musimy porozmawiać.-Railey popatrzył na mnie badawczo.
-Oczywiście, o co chodzi?-spytałem błagając w duchu żeby trener nie zaczął tematu ręki. Miałem nadzieję, że się nie domyślił. Gdyby tak się stało, stałbym się jeszcze większym pośmiewiskiem.
-Co się z tobą dzieje?-zesztywniałem na to pytanie.-To do ciebie nie podobne. Przecież zazwyczaj wygrywałeś pojedynki w najkrótszym możliwym czasie bez żadnego wysiłku. Dzisiaj omal nie przegrałeś.
-To tylko zmęczenie.-skłamałem.-Czasami mam takie dni. 
-Jakoś za bardzo ci nie wierzę.-znowu zaczął mi się przyglądać.-Ale idź już do swojego pokoju. Jutro masz wolne. Mam nadzieję, że wrócisz do formy. Chcę cię po jutrze widzieć w pełni sił.
-Tak jest.-odparłem trochę niemrawo, po czym skierowałem się w stronę drzwi.

Jednak zanim wyszedłem z sali napotkałem na skupione spojrzenie brata.
Jeszcze tego brakowało.....
żeby ktoś się o mnie martwił..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Konnichiwa! Z tej strony Mysterious Rebel..
Przepraszam za długą nieobecność. Naprawdę mi przykro. Postaram się być bardziej kompetentna.
Rozdziały będą pojawiać się częściej. 
Ten dzisiejszy post jest według mnie taki sobie, jednak możliwe, że wam przypadnie do gustu. Historia powoli się rozkręca. :)
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu wpada! Do zobaczenia w następnym rozdziale. :D



Samstag, 10. Oktober 2015

Rozdział 1

Oczami Ethana:
    Zbudziły mnie jakieś hałasy dobiegające jakby z kuchni, kiedy się obudziłem byłem w rodzinnym domu na Alasce. Radość górowała w moim sercu od przebudzenia się,  ja nie wiem czemu. Kiedy zszedłem na dół do kuchni mama przywitała mnie swoim słodkim głosem:
-Dzień dobry, kochanie!
-Cześć.-odpowiedziałem rozmyślając skąd wziął się ten szeroki uśmiech na mojej twarzy.
    Nagle zszedł tata i Garett życzyli mi wszystkiego najlepszego. Ja nie wiedziałem co się dzieje, jaki jest dzień, a nawet jak się tu znalazłem. Postawili stos naleśników, na stole, z zapalonymi świeczkami. W tym momencie zaczęło mi krążyć pytanie po głowie: "Czy to naprawdę moje urodziny, czy tylko żałosne wspomnienia". Zaczęli śpiewać mi "sto lat", mimo woli uśmiechałem się od ucha do ucha. Radość mnie przepełniała, ale gdzieś w głębi serca czułem, że to nie dzieje się naprawdę.
    Kiedy dmuchałem świeczki Garett stał koło mnie, a rodzice po drugiej stronie stołu. Usłyszałem krzyki za oknem i zamarłem, zamiast zdmuchiwać świeczki, rzuciłem się wraz z rodziną do okna zobaczyłem uciekających w przerażeniu ludzi. Już wiedziałem co to jest, zacząłem panikować.
Ten wspaniały dzień, moje urodziny, zostały zamienione w koszmar, rodzice zginęli przy mnie, na moich oczach. Słyszałem ich krzyki, wołali o pomoc, Garett próbował ich wyciągnąć spod belki, która ich zgniotła. Wrzeszczał do mnie, żebym mu pomógł, a ja tylko padłem na kolana. Byłem totalnie sparaliżowany strachem, przez dziurę w dachu zobaczyłem Kaiju, zemdlałem ze strachu.
   Obudziłem się z wrzaskiem w swoim pokoju, znów byłem w tych czterech metalowych ścianach.
Skąpe wyposażenie pokoju przyprawiało mnie o dreszcze. Spojrzałem na zegarek była 6:34,
- Powinienem się zbierać, już czas na śniadanie-powiedziałem sam do siebie
   Na korytarzu słyszałem kłótnie, mojego brata i moich "kumpli":
-A ty co tu robisz tchórzu?-powiedział Josh, największy z osiłków
-Usłyszałem wrzask, a po za tym nie twój interes!-po głosie wiadomo było, że Garett ma ich dość
-A właśnie, że nasz interes!!-krzyknął w pełnej złości Josh
-Jak on może was chociaż trochę lubić?!-zapytał ironicznie
   Właśnie jak ja ich mogę lubić, dalszej części kłótni się nie przysłuchiwałem. Szybko się ubrałem i wyszedłem z pokoju, ominąłem ich nie zwracając na nic uwagi. Idąc na śniadanie cały czas byłem smutny, a pytanie mojego brata nie dawało mi spokoju.
   Kiedy mijałem się z bratem nie miałem siły by spojrzeć mu w oczy a co dopiero być na niego obrażonym. Po śniadaniu był trening, nie chciało mi się walczyć, albo nie miałem siły przez te myśli kłębiące się w mojej głowie, nie poszedłem na siłownię nawet obiad ominąłem. Poszedłem dopiero na kolację, całe moje dzisiejsze zachowanie doprowadziło mnie do rozmowy z kapralem. Nie potrafiłem wytłumaczyć skąd wzięła się ta cała rozpacz, ale jedno co wiedziałem to to, że chce zabić Kaiju.
-Wszystkich ich zabiję tylko potrzebuję partnera, nowego !!!-powiedziałem, wściekłość na te potwory górowała nad innymi emocjami, ale nadal nie chciałem pracować z bratem
-Możliwe, że już jutro poznasz swojego nowego partnera.-od powiedział kapral z pełną powagą, a ja ucieszyłem się na tą wiadomość mimo iż nie dałem tego po sobie poznać
-Dziękuje sir, do widzenia.-zasalutowałem i wyszedłem przed drzwiami stał mój brat,
-A ty czego tu? -odpowiedziałem znowu miałem chęć mu dogadać
-Kapral mnie wezwał.-powiedział  bez najmniejszej złośliwości
-To leć do niego, na razie bracie!-powiedziałem idąc do swojego obrotu i nie czekając na odpowiedź
-Cześć.-zamruczał pod nosem, ale ja to usłyszałem

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka, mam nadzieję , że podoba wam się post. już niedługa sprawa z nowymi partnerami nabierze tępa.
Maja :P

Donnerstag, 24. September 2015

Rozdział 1

Z perspektywy Garetta:

Opierałem się o framugę drzwi nerwowo tupiąc nogą. Ponad godzinę temu mój brat poszedł do gabinetu kaprala i jeszcze z  niego nie wrócił. Chociaż byłem z nim w konflikcie, nie chciałem by cokolwiek mnie ominęło, dlatego czekałem na niego ze niecierpliwieniem żeby w końcu dowiedzieć się czegoś interesującego.
-Teraz ty.-usłyszałem głos za swoimi plecami.
Jak się spodziewałem, był to mój brat, patrzył na mnie spode łba, jakby zaraz miał mnie zarżnąć. Posłałem w jego stronę szyderczy uśmiech, tym samym dając mu do zrozumienia ze bawi mnie jego zachowanie.W odpowiedzi machnął tylko rękę i ruszył w stronę swojego pokoju.
Porzuciłem zamiar wypytania go o tajemniczą wizytę, zresztą i tak by mi nie powiedział.
Naprawdę miałem już tego wszystkiego dość, podnosił mi ciśnienie i bez przerwy stroił sobie ze mnie żarty. Zastanawiałem się czy rzeczywiście był moim bratem? Może zostaliśmy podmienieni? Przecież byliśmy kompletnymi przeciwieństwami. Ja ,miałem spokojną, cichą i zrównoważoną naturę, natomiast mój brat był bardzo energiczny i często nieznośny.
Westchnąłem. Już nawet miałem zamiar się ciąć i być pieprzonym emo. Nie wytrzymywałem emocjonalnie, chociaż nie było po tego mnie widać. Ciężko przechodziłem utratę rodziców, do tego dochodziły systematyczne kłótnie z bratem i ta cała apokalipsa Kajiu.  Po prostu nie wyrabiałem i powoli zaczęło mi odbijać. Ale cóż, nie mogłem się do nikogo z trym zwrócić, dlatego wszystko zwaliło mi się na głowę.
Jednak musiałem jakoś to wytrzymać, nie miałem innego wyboru, przecież byłem kierowcą Jaegera. Jednym z niewielu którzy mogli ocalić ludzkość.
Schyliłem głowę i spojrzałem na swoją odznakę, chyba na nią nie zasłużyłem.
-Przestań się nad sobą rozczulać!-usłyszałem warknięcie.
Jak się okazało, byli to "koledzy" z oddziału. Byłem ich kozłem ofiarnym, za to mój brat się z nimi przyjaźnił. Spotykali się codziennie na siłowni, natomiast ja wolałem ulepszać swoją bestię. (Jaegera)
-Wolę się rozczulać, niż tak jak wy myśleć, że jestem najlepszy.-burknąłem z groźnym wyrazem twarzy. Nie dawałem się tak łatwo zastraszyć.
-Lepiej uważaj na to co mówisz.-jeden z nich podszedł i mocno popchnął mnie na ścianę. Poczułem jak ręka wygina mi się w nienaturalnym kształcie zderzając się  betonową barierą. Na pewno będę musiał iść do wojskowego szpitala, nie miałem co do tego wątpliwości. Chwilę później cała ekipa ruszyła  w stronę jadalni śmiejąc się z mojej bezsilności. A ja, nie chcąc napotkać kolejnej wrogiej mi osoby, ruszyłem do gabinetu kaprala, jak najszybciej chciałem się dowiedzieć po co to całe zamieszanie. Kiedy dotarłem na miejsce, zdałem sobie sprawę że przez tą wizytę z pewnością ominie mnie pyszny sobotni obiad, niestety rozkazów trzeba się słuchać a ja nie miałem nic do gadania. Podniosłem zdrową rękę i trzy razy głośno uderzyłem o metalowe drzwi, odczekałem chwilę, po czym gdy usłyszałem ciche "proszę", nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam wszystkich! Wiem, że rozdział jest bardzo krótki, ale jednak dużo mówi o jednej z głównych postaci. Mam nadzieję że jakoś was zaciekawiłam. To dopiero początek moich pomysłów :D Będzie interesująco. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Znajdą się w nim:
-miłośc
-walka
-krew
-śmierć
-dramat
-nadzieja...... i wiele innych.
Więc zachęcam do czytania wszystkich którzy lubią takie klimaty! Do zobaczenia w następnym poście! :D

Mysterious Rebel 

Montag, 21. September 2015

Oczami Ethana:

Mieszkałem w stanie Alaska, o Kaiju i Jaegerach zostały tylko legendy, którymi straszy się niegrzecznych chłopców. Lecz ja nigdy o tym nie zapomniałem pomimo tego że miałem wtedy tylko 9 lat i tak są to straszne wspomnienia. Fascynuję się tym odkąd pokonaliśmy Kaiju.
 Kiedy otworzył się następny wyłom wieść szybko się rozeszła, władze państw ewakuowali tylko północne wybrzeże Alaski, czyli tam gdzie otworzył się wyłom. Kilka dni potem ogłoszono, że szukają kolejnych par pilotów zdolnych do dryfu, bardzo chciałem się zgłosić, ale mój brat niestety nie.
Zaczął się nabór do wojska, którego zadaniem było powstrzymać rozprzestrzenianie się potworów na czas budowy nowych Jaegerów. Brali każdego płci męskiej powyżej 16 roku życia. Ja miałem wtedy 19 lat tak samo jak mój brat. Walczyliśmy zaciekle z nimi przez prawie 3 miesiące, a obiecanego wsparcia brak. Zaczęły chodzić pogłoski, że zostaliśmy wysłani na pewną śmierć.
W 4 miesiącu ciągłej walki dostaliśmy wiadomości z głębi lądu, Ja z bratem dostaliśmy telegram:

                                                         Drodzy Ethan i Garett.                       Medowlight 17.10.2054 rok.

  W nocy z 15 na 16 października doszło do wypadku. Kaiju kategorii 7 zniszczył miasto i pobliskie wsie. Zniszczył również dom, w którym spali wasi rodzice. 
                                                                                              
                                                                                     Najszczersze kondolencje i wyrazy szacunku                                                                                                      burmistrz miasta Medowlight.

 Ten list kompletnie nas załamał, ja się rozpłakałem na myśl, że nigdy ich już nie zobaczę. Garett poprzysiągł sobie zemstę na tych bestiach. Dzięki temu zgłosiliśmy się na pilotów.
 Po masie testów byliśmy zdolni do dryfu. Na początku szło nam dobrze pokonywaliśmy te kreatury bez najmniejszego problemu, świetnie się dogadywaliśmy aż do teraz.
 Tydzień temu pokłóciliśmy się o byle błachostkę i od tamtej pory się do siebie nie odzywamy. Próbowano różnych sposobów by nas pogodzić, a nawet próbowano zmienić na partnerów. Railey i Mako postanowili na własna rękę znaleźć nam parę...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka, tu Maja. Na początek taki krótki post. piszcie co o nim myślicie w komentarzach. Bye.