Montag, 26. Dezember 2016

Świąteczno-noworoczny special cz.1

Oczami Ethana:
 No nie dzisiaj jest sylwester, czyli jedyny dzień w roku kiedy można wyjść z bazy i się wyszaleć. Wszyscy nasi znajomi będą się świetnie bawić a ja i Gareth musimy jutro o 11:30 stawić się u kaprala. Jak tylko pomyśle, że wreszcie dostaniemy nowych partnerów, na mojej twarzy pojawia się uśmiech i chociaż na chwilę przestaje myśleć o tej pechowej dacie. Ciekawi mnie co to za jedni, mam nadzieję, że szybko się zestroimy. Nie mam zamiaru tracić kolejnych miesięcy na partnera, z którym i tak nie damy rady współpracować, tylko po to aby dowództwo było zadowolone.
-A ty co taki zamyślony w końcu jest sylwester-powiedział Gareth jednocześnie zawieszając się na moim ramieniu-Dzisiaj idziemy do klubu zresztą, nie możemy pić ale bawić się przecież nam nie zakażą-chytry uśmiech zagościł na naszych twarzach szybko się zrozumieliśmy.
Tak wiem jesteśmy skłóceni, ale sylwester to jedyny czas kiedy nie pozwalamy sobie na sprzeczki i nie przeszkadza nam obecność tego drugiego. Pewnie to dlatego, że jak jeden wykręci jakiś numer to drugi jest jego alibi.

****
Wieczorem:
 -Tylko pamiętajcie baza zostanie zamknięta równo o 3 nad ranem, kto się spóźni będzie spał pod drzwiami, czy wyrażam się jasno?
-Tak jest, kapralu.-silny,spójny głos tym razem nie będzie mówił, że nie słyszał.
-Rozejść się.
Wreszcie te męczarnie się skończyły, ja wiem, że trwa to maks. 5 min., ale mimo wszystko jak robisz to 24/7 to jest bardzo męczące i denerwujące. Nasza "paczka" ruszyła w stronę jednego z klubów, znajduje się na obrzeżach, więc droga powrotna będzie krótka, a na dodatek nie jest bardzo popularny i zachęcający z zewnątrz, czyli nie będzie ścisku. Idealny na szalony wieczór z innymi pilotami.
Gdy weszliśmy do środka zobaczyliśmy długi korytarz z masą czerwonych lampek led i czerwonym dywanem, ale wiecie takim krwistoczerwonym. Na jego końcu znajdowała się wielka sala oświetlona mleczno-białymi lampami,z wysokim sufitem i czarnymi ścianami oraz podłogą. Na przodzie stały 3 stoły bilardowe, za nimi był bar i kilka stolików, na lewo był dość spory parkiet  i oczywiście miejsce dla didżeja. W klubie było już trochę ludzi, grała muzyka, słychać było rozmowy i śmiech. Pare osób od nas poszło grać w bilarda inni na parkiet a my z bratem do baru, w końcu nie wolno to takie wolno, ale nie za dużo.
 Przy barze siedziały dwie dziewczyny mniej więcej w naszym wieku i żywo o czymś dyskutowały. Wymieniliśmy z bratem porozumiewawcze spojrzenia i zaraz po zamówieniu drinków przedstawiliśmy się.
- Witam panie, ja jestem Gareth a to mój brat Ethan.-dziewczyny tylko cicho zachichotały domyślam się, że miały z nas niezła bekę, ale niestety mój brat jest zbyt uparty, żeby odpuścić.-Co takie śliczne dziewczyny jak wy robią w miejscu jak to w dodatku same?!- w tym momencie przybiłem sobie w myślach face palma, ale ku mojemu zdziwieniu odpowiedziały.
.
.
.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka tu Maja,
Wiem, że długo nic nie wstawiałyśmy ale wiecie szkoła, święta  itd.
To jest taki przedsmak specialu, reszty wyczekujcie 30.12 wtedy się bardziej wczujemy w klimat sylwestra. :D

Samstag, 26. November 2016

Rozdział 4

Oczami Garetta:

Przez parę minut patrzyłem się na drzwi mojego pokoju za którymi zniknął Ethan. Nerowowo zaciskałem dłonie w pięści i starałem się odegnać złe myśli. Byłem na siebie wściekły za to że dałem się oszukać bratu i pokazałem mu swoją słabość. Z pewnością niedługo informacja o "rannym mazgaju" rozniesie się po całym oddziale, przez co stanę się gwiadzą wieczoru na dzisiejszej kolacji. Może nawet będą mnie męczyć przez cały tydzień.

-Szlag by to..-mrunkąłem pod nosem i skierowałem spojrzenie w stronę okna. Na zewnatrz szalała wichura, a krople deszczu uderzały w ziemię niczym pociski z Deagle'a.

-Pogoda adekwatna do mojego nastroju..-zachichotałem ironicznie pod nosem, a potem zakryłem twarz dłońmi.

Nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć.

W głowie miałem istną apokalipsę. Najpierw zaskoczyła mnie śmierć rodziców, potem kłótnia z bratem, dodatkowo doszły do tego potyczki z "kolegami" i ta nieszczęsna ręka. Nie miałem zamiaru płakać, zresztą nigdy sobie na to nie pozwalałem, ale zacząłem się poważnie zastanawiać nad opuszczeniem stanowiska i ucieczką w jakieś odludne miejsce. Wcześniej rzadko nachodziła mnie ochota na życie w odosobnieniu, niestety dzisiaj myśli o wyjechaniu natarły na mnie ze zdwojoną siłą. Bo przecież .....czy tak nie byłoby łatwiej? Zero odpowiedzialności za czyjeś zdrowie i zamaratwiania się, żadnych problemów.... po prostu sielskie życie.

-Przestań...-warknąłem żeby rozproszyć głupie rozważania.

-Zacznasz gadać jak potłuczony i dodatkowo rozmawiasz sam ze sobą.-klepnałem się reką w czoło.

-Samotne życie zrobiłoby z ciebie jeszcze gorszego wariata. Gadałbyś do kamyków, albo grał z drzewami w brydża. Ziewnąłem przeciągle po czym stwierdziłem, że długi prysznic dobrze by mi zrobił. Zdjąłem koszulkę i bluzę żeby móc zobaczyc rękę. Była sina w miejcu uderzenia i od czasu treningu jeszcze bardziej spuchła. Kiedy lekko ją wygiąłem od razu przezedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Jak na złość medycy w bazie musieli pojechać do południowego skrzydła żeby leczyć jakąś chorobę wrzodową, która się tam rozprzestrzeniła.

Mogłem liczyć tylko na lód z zamrażalki zeskrobany z jej ścianek. Po prostu cudownie. Ruszyłem w stronę kabiny i nie minęła minuta, a już delektowałem się ciepłem wody słpywającej po moim karku. Tego mi było trzeba.

-Gareth?-usłyszałem czyjś głos dochodzący z głównego pokoju. Mało brakowało a dostałbym zawału bo nikogo się nie spodziewałem, naszczęście w porę zdołałem opanować emocje. Przecież musiałem szybko schować rękę, żeby jeszce bardziej sie nie pogrążyć. Szybko nałożyłem dresowe spodnie i przykryłem rękę ręcznikiem. Tylko tyle rzeczy znalazłem w łazience.

-To ja, Riley. Przyszedłem z Tobą porozmawiać. Gdzie jesteś?

-W łazience. Już wychodzę -odparłem, po czym wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem klamkę. -Przepraszam, chyba przeszkodziłem ci w kąpieli.

-Nic się nie stało i tak miałem kończyć.-skłamałem.

-Niepokoji mnie twoje ostatnie zachowanie. Dlatego tutaj przyszedłem. Dzisiaj nawet nie było cię na śniadaniu. Bardzo schudłeś. Czy coś sie dzieje?

Nerwowo przełknąłem ślinę, ale roześmiałem się sztucznie żeby nie wzbudzić podejżeń.

-Nie, spokojnie. Mówiłem panu, że mam czasami takie dni kiedy czuję się gorzej. Musiałem zjeść coś nieodpowiedniego na wczorajszej kolacji. Mój żołądek jest strasznie wrażliwy.-kolejne kłamstwo.

-Na pewno?-Riley zmrużył oczy.-Nic ci nie leży na sercu?-jego wzrok powędrował na moją rękę okrytą ręcznikiem.

-Wiadomo że trochę przeżywam odejście rodziców, ale proszę się o mnie nie martwić.-powiedziałem żeby odwrócić jego uwagę. Gdyby dowiedział się o moim wypadku zdzieliłby mnie po głowie swoim kijem.

-To wszystko?

-Tak. Naprawdę myśli pan że mam problemy emocjonalne?-spytałem żartobliwie żeby go zmieszać.

-Nie.....-udało mi się dopiąć swego-Po prostu jesteś jedną z najważniejszych osób na ziemi.. ratujesz ludzi....... Jeżeli masz kłopoty też zasługujesz na pomoc.-nerwowo odwrócił głowę w stronę drzwi.

-Dobrze, już cię nie niepokoję. Jak będziesz miał jakikolwiek problem wal śmiało. Wiesz gdzie mnie znaleść.

-Tak, dziękuję.-odparłem wypuszczając powietrze z ulgą. Nareszcie będę mógł przestać udawać.

***

Kiedy Riley zniknął za drzwiami zżuciłem ręcznik z ręki, która powoli zaczęła mi drętwieć. Delikatnie nałożyłem granatowy sweter, żeby nie nadwyrężyć bolącej kończyny. Nastepnie wytarłem włosy i przemyłem twarz. Nie minęła minuta jak zakluczyłem drzwi i szybko ruszyłem w stronę stołówki. Byłem bardzo głodny, dlatego miałem ochotę objeść się do upadłego. Już z korytarza dotarły do mnie nieziemskie zapachy.

-Buurrr.-odezwał się mój brzuch. Na szczęście nie było długiej kolejki, dlatego spokojnie mogłem wybierać dania i kłaść je sobie na tacę. Nałożyłem tak dużo jedzenia, że mało brakowało, a wysypałbym je na podłogę. Finalnie udało mi się dojść do stolika na końcu sali bez szwanku. Na początku zacząłem od opychania się pysznym kurczakiem i brokułami. Pochłonąłem je w dwie minuty. Potem miałem zamiar zjeść fasolkę z warzywami, jednak poczułem na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się nieśpiesznie do tyłu gdzie zobaczyłem mojego brata, patrzył na mnie przeszywającym wzrokiem i nawet nie próbował tego ukryć...



Garett
Ethan
 

Mittwoch, 14. September 2016

Rozdział 3:

Oczami Ethana:
 Był trening walczyłem z Louisem, oczywiście wygrałem, on jest nowicjuszem więc nie miał ze mną szans, no chyba , że byłby wytrenowaną maszyną do zabijania. Nie przejąłem się walką, chciałem myśleć tylko o jutrze, o nowym partnerze. Niestety walka, która odbyła się kilkanaście minut wcześniej przykuła moją uwagę aż za bardzo. Wtedy walczył mój brat, był tak samo dobry jak ja, walczył z najsłabszą osobą tutaj więc powinien skończyć szybciej niż zazwyczaj, a on o mało co nie przegrał. Nie żebym się martwił czy coś, jesteśmy pokłóceni, ale jesteśmy braćmi. Poza tym on jest żołnierzem wyszkolonym do walki z Kajiu, do tego potrzeba wszystkich sił. Nie oszuka mnie, że wszystko gra, przecież widzę. Coś jest nie tak mam wrażenie, że jego ręka go boli i przeszkadza mu. Muszę to sprawdzić, bo nowy partner nie będzie jedynym co mi w głowie siedzi. Nawet mam pomysł jak to zrobić!
-A ty coś taki zamyślony, nie gadaj, że zmieniasz się w tego ciamajdę twojego brata-Od razu poznałem głos moich "kumpli". Odwróciłem się i zobaczyłem całą moją "bandę" śmiejących się cicho pod nosem.
-Nie, jutro mam dostać nowego partnera i po prostu nie mogę się...doczekać-powiedziałem tak żeby nie zauważyli mojego zakłopotania.Odwróciłem się i poszedłem w stronę pokoju.
 Po drodze myślałem o tym co powiedział. Mój brat nie jest słaby, jest denerwujący ale nie słaby. Nie przepadamy teraz za sobą, ale prawda jest taka, że on jest dobrym aktorem . Wiem, że śmierć rodziców wstrząsnęła nim tak samo mocno jak mną i wiem też, że bez niego bym się nie podniósł.
   Szedłem tak przed siebie kiedy zobaczyłem mojego brata przed drzwiami do swojego pokoju, miał drzwi zaraz za moim pokojem idąc od strony sali treningowej.  Mój brat otwierał nasze ciężkie żelazne drzwi lewą ręką. Wiedziałem zawsze robi to prawą. jak tylko zniknął za drzwiami ruszyłem za nim. W ostatnim momencie wsadziłem stopę pomiędzy drzwi a futrynę, blokują je tym samym i wszedłem do jego królestwa.
-Zapukać to nie łaska, nie musisz tu wpadać jak huragan. Czego chcesz?-Od razu powitał mnie swoją radością.
-Nie cieszysz się, że mnie widzisz- uśmiechnąłem się pod nosem
-Nie, czego chcesz?
-Chciałem się tylko zapytać czy ty też dostaniesz nowego partnera?-Musiałem mieć jakiś powód, przecież nie powiem mu wprost co chcę.
-Tak- Widać, że nie chce mnie widzieć
-Wiesz o nich coś?
-Nie, nawet nie pytałem.
-Nadal je trzymasz?-powiedziałem uśmiechając się pod nosem i pokazując na figurki aut i samolotów ,jak byliśmy młodsi często się nimi bawiliśmy ja też mam, pamiętam jak się wymienialiśmy one były naszą formą przekupywania. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł, rzuciłem w stronę jego prawej ręki, tak jak myślałem złapał lewą.
-Co ty wyprawiasz?!- patrzył na mnie jak na wariata
-Czemu ćwiczyłeś skoro masz kontuzję ręki?- spojrzał na mnie lekko zdziwiony- Co myślałeś, że się nie dowiem? Sorry, ale za dobrze cię znam.
-Nie twój interes- prychnął tylko w odpowiedzi
-Wiesz , że mogło ci się od tego pogorszyć. Odbiło ci?! Jesteśmy wszyscy w stanie zagrożenie czy tego chcesz czy nie siedzimy w tym razem, a ty zamiast pomagać jak widzę chcesz nas tylko pozbawić kierowcy?!- wyrzuciłem wszystko na jednym oddechu, ale mi ulżyło
-Przepraszam- bąknął cicho jak już wychodziłem, ale usłyszałem.
Potem poszedłem od razu siebie. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej wszystkim bardzo przepraszam, że krótki. Mam nadzieję, że wam się spodoba, akcja przyśpiesza i już w następnym poście mam nadzieję, że zaczniemy już naprawdę z walką i miłością.
Maja :D


Donnerstag, 11. August 2016

Rozdział 2

Z perspektywy Gareth'a:

-Melduję się kapralu.-powiedziałem zraz po wejściu do gabinetu dowódcy. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać, jednak miałem nadzieję, że nie będziemy dalej drążyć tematu mojej kłótni z bratem.
Bo nie miałem na to siły ani ochoty.
-Usiądź Gareth, mam dla ciebie dobre wieści. Wraz z Ethanem dostaniecie nowych partnerów,  żebyście mogli kontynuować swoją misję.
Odetchnąłem z ulgą wdzięcznie patrząc na pana Herca. W końcu będę mógł dalej walczyć w mojej maszynie. Nie mogłem się doczekać powrotu do zabijania tych potworów.
-Później dostaniecie resztę instrukcji, na razie musicie się zadowolić tymi. Przekaż bratu, że jutro w biurze Raileya macie odebrać pliki i dane na temat potencjalnych pilotów, których wam znajdą.-powiedział.
-Dobrze.-odparłem, chociaż wcale nie chciałem rozmawiać z tym ptasim móżdżkiem.  
-Jest już prawie ósma, więc leć teraz na trening, bo jeszcze się spóźnisz.-dodał patrząc na swój srebrny zegarek.-Mam nadzieję że pomogłem, a teraz muszę wracać do obowiązków....do widzenia.
-Tak jest sir. Do widzenia.-odpowiedziałem po czym szybko ruszyłem w stronę drzwi żeby nie marnować kapralowi jak i sobie więcej czasu.
W końcu musiałem zdążyć do punktu medycznego.
Ręka zaczynała coraz mocniej boleć co nie było dobrym znakiem. Bałem się że przez to będę jeszcze łatwiejszym celem.
Ale równie dobrze mogłem użyć mojej umiejętności ukrywania emocji, do tej pory się sprawdzała. Wystarczyłoby zrobić to samo z bólem fizycznym. Po prostu o nim zapomnieć jakby nie istniał.
Przecież byłem dobrym aktorem.

***

Na salę ćwiczeń ruszyłem bez opatrunku. Jak się okazało, naszego lekarza nie było w gabinecie, dlatego nie dostałem żadnego znieczulenia ani maści. Musiałem uporać się z podwójnie narastającym bólem, który nie ustępował. 
Dodatkowo dzisiaj miał się odbyć sprawdzian umiejętności, którego najbardziej się obawiałem. 

Na początku treningu jak zwykle zaczęliśmy od stu standardowych pompek. Zazwyczaj nie było to dla mnie wielkim wyczynem, jednak teraz czułem jak mięśnie w uszkodzonej ręce mocniej się napinają i pieką z bólu. 
Dlatego musiałem zacisnąć zęby i dalej wykonywać codzienne ćwiczenia. 
Później, na szczęście przeszliśmy do upragnionego biegania. Wtedy moja prawa ręka mogła sobie chwilę odpocząć.
Zrobiliśmy z trzydzieści okrążeń i dwadzieścia szybkich sprintów. 
Wszystko szło jak z płatka. 
Niestety problemy zaczęły się gdy zaczął się kolejny punkt dzisiejszego treningu - walka kijami, czyli sprawdzian. 
-Gareth, zmierzysz się z Joshem.-jeszcze tego brakowało, zazwyczaj dawałem sobie radę nawet z zamkniętymi oczami, jednak teraz nie potrafiłbym nawet pacnąć muchy.

Chwyciłem kij i stanąłem w odpowiedniej pozycji. Kiedy usłyszałem gwizdek od razu ruszyłem do ataku. Uwielbiałem tą część treningu, zawsze byłem w niej dobry. Jednak teraz miałem dodatkową przeszkodę, oprócz przeciwnika pozostawała sprawa ręki. 

Uderzyłem z całej siły w ramię przeciwnika, jednak udało mu się odparować cios. 
Zamachnął się kijem i walnął mnie w kolano. 
Podcięło mnie i upadłem plecami na ziemię. 
-1:0 dla Josha.-słyszałem śmiechy jego kolegów.
Kolejny raz ustawiliśmy się na swoich pozycjach. Nie mogłem przegrać....nie teraz. 

Niebieskooki dosięgnął końcem broni mojego prawego łokcia. 
Strużka potu spłynęła mi po czole, to naprawdę bolało. Odwróciłem głowę w druga stronę żeby żadna z osób na sali nie widziała malujących się na mojej twarzy trwogi i bólu.
Niestety stał tam mój brat, który bacznie mi się przyglądał. Gdy zobaczył moją minę, ściągnął brwi po czym popatrzył na moją rękę. Chyba się domyślił.

Cholera.

Ponownie odwróciłem się w stronę przeciwnika. Szybko machnąłem kijem podcinając mu jedną z nóg.
Ku mojej uciesze upadł. 
Znowu mieliśmy równe szanse. 
-1:1, czyli remis.-trener także zaczął się mną interesować, dlatego uśmiechnąłem się sztucznie, robiąc dobrą minę do złej gry. 

Rozpoczęła się ostatnia runda. 
Uważnie przyglądałem się poczynaniom Josha. Jak na dłoni było widać, że chce wygrać ten pojedynek. Czułem, że jest zdesperowany. 
Ruszył na mnie z dzikim wyrazem twarzy, mierzył w moje udo.
Jednak uniknąłem ciosu i jego kij przeciął powietrze. 
Szybko wykonałem długi krok w jego stronę żeby zmniejszyć dystans, po czym wycelowałem broń w brzuch blondyna. 
Niestety byłem zbyt wolny i to on uderzył mnie w pierś, wcześniej blokując mój cios. 
Zachwiałem się na nogach, ale zdołałem utrzymać równowagę. Chwyciłem kij w jedną, prawą rękę i zacząłem nim dziwnie kręcić, starając się zdezorientować przeciwnika. 
Poskutkowało.
Na chwilę stracił czujność.
Nie marnując okazji ponownie wymierzyłem w brzuch.
Tym razem trafiłem. Josh upadł na kolana.
Wygrałem walkę.
-1:2 dla Garetha. Brawo za piękny pojedynek.-trener podał nam obu ręce.-Teraz kolej Louisa i Ethana. Zapraszam.

Podałem kij chłopakowi który miał walczyć z moim bratem. Poklepałem go po plecach, życząc powodzenia, chociaż i tak wiedziałem, że Ethan wygra. 
Był tak samo wprawiony jak ja.
Jeszcze przed kłótnią razem ze sobą ćwiczyliśmy, obydwoje byliśmy niepokonani. 
-Gareth, musimy porozmawiać.-Railey popatrzył na mnie badawczo.
-Oczywiście, o co chodzi?-spytałem błagając w duchu żeby trener nie zaczął tematu ręki. Miałem nadzieję, że się nie domyślił. Gdyby tak się stało, stałbym się jeszcze większym pośmiewiskiem.
-Co się z tobą dzieje?-zesztywniałem na to pytanie.-To do ciebie nie podobne. Przecież zazwyczaj wygrywałeś pojedynki w najkrótszym możliwym czasie bez żadnego wysiłku. Dzisiaj omal nie przegrałeś.
-To tylko zmęczenie.-skłamałem.-Czasami mam takie dni. 
-Jakoś za bardzo ci nie wierzę.-znowu zaczął mi się przyglądać.-Ale idź już do swojego pokoju. Jutro masz wolne. Mam nadzieję, że wrócisz do formy. Chcę cię po jutrze widzieć w pełni sił.
-Tak jest.-odparłem trochę niemrawo, po czym skierowałem się w stronę drzwi.

Jednak zanim wyszedłem z sali napotkałem na skupione spojrzenie brata.
Jeszcze tego brakowało.....
żeby ktoś się o mnie martwił..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Konnichiwa! Z tej strony Mysterious Rebel..
Przepraszam za długą nieobecność. Naprawdę mi przykro. Postaram się być bardziej kompetentna.
Rozdziały będą pojawiać się częściej. 
Ten dzisiejszy post jest według mnie taki sobie, jednak możliwe, że wam przypadnie do gustu. Historia powoli się rozkręca. :)
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu wpada! Do zobaczenia w następnym rozdziale. :D