Samstag, 10. Oktober 2015

Rozdział 1

Oczami Ethana:
    Zbudziły mnie jakieś hałasy dobiegające jakby z kuchni, kiedy się obudziłem byłem w rodzinnym domu na Alasce. Radość górowała w moim sercu od przebudzenia się,  ja nie wiem czemu. Kiedy zszedłem na dół do kuchni mama przywitała mnie swoim słodkim głosem:
-Dzień dobry, kochanie!
-Cześć.-odpowiedziałem rozmyślając skąd wziął się ten szeroki uśmiech na mojej twarzy.
    Nagle zszedł tata i Garett życzyli mi wszystkiego najlepszego. Ja nie wiedziałem co się dzieje, jaki jest dzień, a nawet jak się tu znalazłem. Postawili stos naleśników, na stole, z zapalonymi świeczkami. W tym momencie zaczęło mi krążyć pytanie po głowie: "Czy to naprawdę moje urodziny, czy tylko żałosne wspomnienia". Zaczęli śpiewać mi "sto lat", mimo woli uśmiechałem się od ucha do ucha. Radość mnie przepełniała, ale gdzieś w głębi serca czułem, że to nie dzieje się naprawdę.
    Kiedy dmuchałem świeczki Garett stał koło mnie, a rodzice po drugiej stronie stołu. Usłyszałem krzyki za oknem i zamarłem, zamiast zdmuchiwać świeczki, rzuciłem się wraz z rodziną do okna zobaczyłem uciekających w przerażeniu ludzi. Już wiedziałem co to jest, zacząłem panikować.
Ten wspaniały dzień, moje urodziny, zostały zamienione w koszmar, rodzice zginęli przy mnie, na moich oczach. Słyszałem ich krzyki, wołali o pomoc, Garett próbował ich wyciągnąć spod belki, która ich zgniotła. Wrzeszczał do mnie, żebym mu pomógł, a ja tylko padłem na kolana. Byłem totalnie sparaliżowany strachem, przez dziurę w dachu zobaczyłem Kaiju, zemdlałem ze strachu.
   Obudziłem się z wrzaskiem w swoim pokoju, znów byłem w tych czterech metalowych ścianach.
Skąpe wyposażenie pokoju przyprawiało mnie o dreszcze. Spojrzałem na zegarek była 6:34,
- Powinienem się zbierać, już czas na śniadanie-powiedziałem sam do siebie
   Na korytarzu słyszałem kłótnie, mojego brata i moich "kumpli":
-A ty co tu robisz tchórzu?-powiedział Josh, największy z osiłków
-Usłyszałem wrzask, a po za tym nie twój interes!-po głosie wiadomo było, że Garett ma ich dość
-A właśnie, że nasz interes!!-krzyknął w pełnej złości Josh
-Jak on może was chociaż trochę lubić?!-zapytał ironicznie
   Właśnie jak ja ich mogę lubić, dalszej części kłótni się nie przysłuchiwałem. Szybko się ubrałem i wyszedłem z pokoju, ominąłem ich nie zwracając na nic uwagi. Idąc na śniadanie cały czas byłem smutny, a pytanie mojego brata nie dawało mi spokoju.
   Kiedy mijałem się z bratem nie miałem siły by spojrzeć mu w oczy a co dopiero być na niego obrażonym. Po śniadaniu był trening, nie chciało mi się walczyć, albo nie miałem siły przez te myśli kłębiące się w mojej głowie, nie poszedłem na siłownię nawet obiad ominąłem. Poszedłem dopiero na kolację, całe moje dzisiejsze zachowanie doprowadziło mnie do rozmowy z kapralem. Nie potrafiłem wytłumaczyć skąd wzięła się ta cała rozpacz, ale jedno co wiedziałem to to, że chce zabić Kaiju.
-Wszystkich ich zabiję tylko potrzebuję partnera, nowego !!!-powiedziałem, wściekłość na te potwory górowała nad innymi emocjami, ale nadal nie chciałem pracować z bratem
-Możliwe, że już jutro poznasz swojego nowego partnera.-od powiedział kapral z pełną powagą, a ja ucieszyłem się na tą wiadomość mimo iż nie dałem tego po sobie poznać
-Dziękuje sir, do widzenia.-zasalutowałem i wyszedłem przed drzwiami stał mój brat,
-A ty czego tu? -odpowiedziałem znowu miałem chęć mu dogadać
-Kapral mnie wezwał.-powiedział  bez najmniejszej złośliwości
-To leć do niego, na razie bracie!-powiedziałem idąc do swojego obrotu i nie czekając na odpowiedź
-Cześć.-zamruczał pod nosem, ale ja to usłyszałem

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka, mam nadzieję , że podoba wam się post. już niedługa sprawa z nowymi partnerami nabierze tępa.
Maja :P

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen